Ogłoszenie

No to by był koniec tego forum i naszej gildi ponieważ zrobiliśmy fuzje z gildia GreenLeaF. Narazie nie bede likwidował forum wrazie czego gdybyśmy wrócili spowrotem.

#1 2008-11-02 20:21:41

zid

Administrator

8222188
Zarejestrowany: 2008-10-26
Posty: 22
Punktów :   
Nick w grze: Zid
lvl: 90-

Code Geass

Code Geass: Hangyaku no Lelouch

W roku 2010 Święte Imperium Brytanii wypowiedziało neutralnej Japonii wojnę. Do walki po raz pierwszy została wysłana broń najnowszej generacji – olbrzymie humanoidalne roboty bojowe, zwane Knightmare Frame. Siły obronne Japonii, nie mając szans w starciu z taką potęgą militarną, szybko zostały pokonane, a sama Japonia stała się częścią terytorium Imperium. Zostały jej odebrane „wolność, prawa, honor oraz imię”. Od tej pory zaczęto ją określać mianem „Area 11”, a jej mieszkańców nazwano Eleven.

Siedem lat później. W centrum Tokio, jednej z kolonii Imperium, mieszkają obok siebie dwie społeczności: Eleven, ulokowani w getcie Shinjuku oraz obywatele Brytanii, opływający we wszelkie dobra, jakich tylko może im dostarczyć państwo. Bogate centrum prosperuje, a z jego obrzeży, którymi biegnie linia metra, widać gruzy dawnego Tokio. „Normalni” ludzie boją się i gardzą Eleven.

Nie od dziś wiadomo, że ciemiężony naród będzie próbował wyrwać się spod władzy okupanta. Nie inaczej jest i tutaj. Istnieją i działają grupy terrorystyczne, złożone z osobników, którzy uparcie nazywają się Japończykami, nie przyjmując i nie akceptując miana Eleven. Jednakże ich zamachy i dywersyjne działania są dla olbrzymiego Imperium zaledwie drobnymi wypadkami, nie wyrządzającymi większych szkód. Zmienia się to jednak, gdy terroryści kradną trzymany w ścisłej tajemnicy obiekt badań wojskowych – podobno śmiercionośną broń. W wydarzenia, mające miejsce podczas pościgu, przypadkowo zostaje wmieszany pewien uczeń – Lelouch Lamperouge, przez przyjaciół zwany Lulu. Zapewne rozwój wypadków skończyłby się dlań śmiercią, gdyby nie pojawienie się tajemniczej dziewczyny, która w zamian za obietnicę spełnienia jednego jej życzenia obdarza Lulu mocą – tytułowym geass, pozwalającym zmusić człowieka do wykonania jego rozkazu. Znalazłszy się w sytuacji, gdy jego szanse na przeżycie drastycznie zmalały, Lulu postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Dzięki nieprzeciętnemu umysłowi, skradzionej broni, a także nowej mocy udaje mu się przejąć kontrolę nad sytuacją. Tak oto rodzi się Zero – nowy przywódca buntowników – a wraz z nim jego legenda. Okazuje się zresztą, że terroryści nie mogli trafić lepiej – życiowym celem Leloucha jest zemsta, czyli zniszczenie Świętego Imperium Brytanii oraz zabicie pewnej osoby. By to osiągnąć, nie zawaha się przed sięgnięciem po najbardziej radykalne środki, pozostawiające wiele do życzenia pod względem etycznym.

Fabuła trzyma w ciągłym napięciu: praktycznie cały czas się coś dzieje, nie ma dłużyzn. Ponadto w miarę przybywania odcinków akcja przyspiesza, aby w finale osiągnąć zawrotną prędkość paru dużej wagi wydarzeń na odcinek. Oczywiście w tego typu serii nie dało się uniknąć scen dramatycznych. Są one jednak tak dobrze wkomponowane w całość, że nie można im zarzucić zbytniego epatowania patosem, a stonowane, następujące zaraz po nich wydarzenia, często stanowią jakąś odskocznię. Wspominając o kompozycji nie można także pominąć charakterystycznego sposobu przedstawiania zdarzeń. Jedną z zalet tej produkcji jest doskonała synchronizacja prowadzonych równolegle wątków: przeskoki pomiędzy wydarzeniami rozgrywającymi się w tym samym czasie, ale w różnych miejscach. Momenty „cięcia” są wybierane zawsze bardzo trafnie, dodatkowo zwiększając dynamiczność i płynność akcji. Walki nie przesłaniają fabuły i bohaterów. W starcia mechów, stanowiących główną broń obu stron konfliktu, prawie zawsze wplatane są dialogi, które nie ograniczają się do przekrzykiwania, kto jest silniejszy. Same konfrontacje zresztą są zazwyczaj uprzednio szczegółowo planowane, co dodaje fabule spójności i prawdopodobieństwa.

Postaci są przedstawione bardzo realistycznie i z dbałością o szczegóły charakteru. Różnią się motywami działań, celami, marzeniami czy sposobami pojmowania świata, jednocześnie nie wpadając w sztampowość i nie dając się łatwo szufladkować. Podejmują decyzje i trzymają się raz obranej ścieżki, gorąco wierząc, a przynajmniej pragnąc wierzyć, że jest ona właściwa. Praktycznie nie ma tu postaci negatywnych lub takich, których nie dałoby się przynajmniej trochę polubić. Są tylko osoby, które wierzą w to, co robią, myślą, kochają – i dla tego ostatniego są w stanie poświęcić nawet własne życie. Chwilami postępowanie bohaterów jest dość kontrowersyjne – ba, nawet bezsprzecznie zasługujące na potępienie – zawsze jednak znajdzie się jakiś czynnik łagodzący, coś, co nie pozwoli do końca znienawidzić postaci i czyni ją bardziej ludzką. Zwykle jest to drugi człowiek. Dla Leloucha kimś takim są jego przyjaciele ze szkoły, a przede wszystkim jego młodsza siostra. To właśnie dla niej siedemnastoletni chłopiec chce zmienić świat, a ponieważ jest przekonany, że wspomniany świat stoi w miejscu i samymi słowami nie da się niczego osiągnąć, uważa, że trzeba zacząć działać. Jednak w przeciwieństwie do większości serii, w których główny bohater próbuje przeobrazić otaczającą go rzeczywistość w imię pokoju i miłości, przy okazji ratując wszystkie zgubione owieczki, droga, którą kroczy Lelouch, będzie skąpana we krwi i cierpieniu wielu ludzi – także jego samego. Gra on rolę, którą zwykle dostaje czarny charakter – zamaskowanego złego, który sprowadza na innych nieszczęście i śmieje szyderczo się po każdym zwycięstwie. Jego głównym przeciwnikiem jest przyjaciel z dzieciństwa, Kururugi Suzaku, którego celem nie jest zniszczenie Imperium, ale próba zmienienia go od środka. Aby to osiągnąć, wstępuje do armii molocha, jakim jest Brytania. Postępowanie Suzaku różni się od dróg wybieranych przez Lulu – ten pierwszy szanuje i przestrzega prawa, zdając sobie przy tym sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności. Mamy tu więc konflikt dwóch bliskich sobie osób, dążących do tego samego celu całkowicie różnymi drogami. Miłą odmianą dla widza może też być to, że właśnie Suzaku, a nie główny bohater, jest pilotem białego mecha Lancelota, wyglądającego, jakby celem jego istnienia było zaprowadzenie ogólnoświatowego pokoju poprzez wyplenienie wszelkiego zła.

Grafika stoi na wysokim poziomie i nie dostanie 10 tylko dlatego, że w niektórych seriach widziałam jednak jeszcze lepszą. Tutaj na przykład tła mogłyby być bardziej szczegółowe – trudno im coś poważniejszego zarzucić, ale widać wyraźnie, że o wiele lepiej przedstawiają się wnętrza niż pejzaże. Projekty mechów nie wzbudziły moich zastrzeżeń, choć nie wykluczam, że nie zwróciłam na nie dostatecznej uwagi – chwilami wręcz zapominałam, że jest to „seria o mechach”. Spomiędzy nich wyróżnia się właściwie tylko wspomniany wyżej Lancelot, a także ten pilotowany przez niejaką Kallen Stadtfeld. Reszta jest dość przeciętna – przynajmniej na początku, bo w miarę trwania serii pojawiają się jednostki bardziej zaawansowane, które mogą naprawdę zaskoczyć widza zarówno projektem, jak i możliwościami. Z pewnością można jednak powiedzieć, że cały potencjał grafiki skupił się na zachwycających projektach postaci – co nie powinno dziwić, skoro odpowiedzialne za ich stworzenie były panie z grupy CLAMP. W twarzach wyróżniają się wyraziste i starannie narysowane oczy, doskonale oddane są także silne emocje, takie jak choćby gniew. Także tutaj widać swoistą ewolucję – w finale nienawiść, widoczna w oczach bohaterów, jest fascynująca. Rękę projektantek widać również w kroju ubrań. Maska Zero, kształtem przypominająca tulipan, jest próbą stworzenia czegoś, czego jeszcze nie było i śmiało mogę stwierdzić, że się im udało: cały kostium Zero jest oryginalny, tak samo zresztą inne widoczne tu stroje. Muzyka jest po prostu niesamowita. Nie tylko pomaga budować nastrój i podkreśla dynamikę scen, ale też sama w sobie jest majstersztykiem, którego spokojnie można słuchać poza anime i się nie znudzić. Znajdziemy tu zarówno kompozycje szybkie (chociażby opening), mroczne i pełne siły, jak i spokojniejsze, prawie relaksacyjne utwory.

W serię zostały wplecione dwa odcinki powtórkowe: 8.5 oraz 17.5. Nie wnoszą one jednak prawie nic nowego, są jedynie zmiksowaniem powtórek ze wspomnień i streszczenia właściwej fabuły.

Trudno mi określić docelowego odbiorcę Code Geass i mam wrażenie, że akurat w tym przypadku jest to niemożliwe. Wydaje mi się, że to anime powinno przypaść do gustu osobom, którym podobał się Gundam SEED, chociażby ze względu na podobieństwa między obydwoma tytułami.

Na koniec nie mogę powstrzymać się od małej dygresji, dotyczącej analogii między głównym wątkiem serii, a jedną z pierwszych jej scen. Widzimy w niej partię szachów, w której stroną wygrywającą jest arystokrata, a przegrywającą – anonimowy staruszek, któremu na następny ruch pozostało już niewiele czasu. Wtedy otwierają się drzwi i wchodzi dwóch młodzieńców, z których jeden – Lelouch – zajmuje miejsce staruszka przy szachownicy. Zostaje podjęta gra, która wydaje się już z góry przegrana. Jaki będzie jej wynik? Pierwszy ruch Lulu wykonuje królem. Niebawem tocząca się tu walka zaczyna się rozgrywać na większą skalę. Teraz pionkami są ludzkie życia.

Uwaga jeśli nie obejrzałeś 1 serii nie czytaj xD

Code Geass: Hangyaku no Lelouch R2

Czarna Rebelia upadła. Większość członków Zakonu została złapana i aresztowana. Zero nie żyje. Przed taką rzeczywistością zostali postawieni obywatele dawnej Japonii oraz Świętego Imperium Brytanii, zaś stosunki między nimi wróciły do stanu sprzed pojawienia się Zero, jeśli nie zaogniły się jeszcze bardziej – z jednej strony mamy przecież Księżniczkę Masakry, a z drugiej chęć odwetu za akcje Zero. Jednakże całą prawdę znają tylko nieliczni. Lelouch Lamperouge jest zwykłym uczniem zwykłej szkoły, każdy jego dzień wygląda podobnie… Zaraz, zaraz. Każdy, kto obejrzał pierwszą serię, zapewne wymruczy pod nosem: „co u licha?”. Minął prawie rok, a Lelouch nie pamięta niczego, co było związane z Zero. Wiedzie w miarę spokojne życie, urozmaicane, jak to bywało niegdyś, nielegalnym hazardem,a poza tym dręczy go frustracja z powodu otaczającej go stagnacji. Nie trzeba chyba mówić, że taki stan nie potrwa długo – w końcu nie byłoby Code Geass bez Zero, a co więcej, bez Zero nie byłoby Czarnych Rycerzy. Przedstawiciele tych ostatnich doskonale zdają sobie z tego sprawę i zrobią wszystko, aby odzyskać wodza.

Na drugą serię Hangyaku no Lelouch czekano z niecierpliwością, ale też niepokojem, jaki zwykle ogarnia fanów na myśl o kontynuacji czegoś, co polubili – czy twórcy sprostają wyzwaniu, jakie sobie postawili w pierwszej serii? Czy może doszczętnie zmarnują potencjał? Po zakończeniu poprzedniej serii, po ponad ośmiu miesiącach oczekiwania, nareszcie fani mogli się dowiedzieć, jak dalej potoczyły się losy Japonii, Imperium a przede wszystkim ich ulubionych (lub znienawidzonych) bohaterów. Jeśli zaś chodzi o mnie, zainteresowana byłam też tym, jak będzie się miała druga seria do pierwszej. Trudno było mi wyobrazić sobie, by była jakoś znacząco inna – przy fabule przerwanej w kulminacyjnym momencie, następna seria mogła być tylko bezpośrednią kontynuacją, więc ani ujęciem, ani niczym innym nie powinna się w istotny sposób różnić od poprzedniej. Zmianie na lepsze powinna ulec tylko grafika i ewentualnie muzyka, ze szczególnym uwzględnieniem openingu, bo sama ścieżka dźwiękowa była dobra. Jak się okazało – myliłam się.

Poziom oraz tempo rozwoju fabuły są nierówne. W pierwszej części dane nam było oglądać jako tako konsekwentny ciąg zdarzeń, który nieuchronnie dążył do punktu kulminacyjnego. Co prawda po tym punkcie zamiast rozwiązania zostało zaserwowane „zawieszenie” wszystkiego w próżni oczekiwania na następną serię, jednak mimo wszystko całość sprawiała wrażenie skonstruowanej w sposób przemyślany, a bohaterowie działali według pewnych założeń (pominąwszy jednostki wysoce niezdecydowane). Biorąc pod uwagę urwane zakończenie ostatniego odcinka, wydawałoby się, iż rozpoczęcie akcji drugiego sezonu prawie rok później, jest jeśli nie strzałem samobójczym, to przynajmniej złośliwością ze strony twórców. Jednakże całe uprzednio zbudowane napięcie nie poszło na marne. Wplecenie retrospekcji w późniejsze wydarzenia wypadło niespodziewanie dobrze. Główną zaletą R2 są właśnie sceny. Niektóre sceny. Oglądając serię, przez większość czasu odnosiłam wrażenie, że widzę wiele ładnych kawałków układanki naprędce i nieuważnie poskładanych w całość. Znajdziemy tu bowiem naprawdę piękne, wzruszające i dobrze skonstruowane momenty, będące, wraz z towarzyszącą im muzyką, prawdziwymi perełkami. Oprócz nich otrzymamy oczywiście także emocjonujące i trzymające w napięciu odcinki. Wydarzenia następują po sobie w zawrotnym tempie, nie dając czasu na jakąkolwiek kontemplację. Czasami tempo nieco zwalnia, ale tylko relatywnie do reszty odcinków, samo w sobie nadal pozostając dość wartkie. Może się wydawać, że twórcy postanowili sprawdzić, ile zwrotów akcji zmieści się w jednej serii, a także ile można ich wepchnąć do jednego odcinka. Czy wyszło to serii na dobre, to już inna sprawa. W pierwszej połowie, gdy stopniowo wszystko zaczyna się układać, jako taka przyczynowość jest jeszcze zachowana, a wypadki są jakoś znajome. Wszechobecna jest analogiczność do poprzedniej serii, a także sama paralelność w obrębie drugiej, co moim zdaniem było dobrym zabiegiem. Jednak w pewnym momencie, bieg zdarzeń ulega zmianie. Akcja pędzi, robi ostre zakręty, przyspiesza – zapomniano jednak o barierce zabezpieczającej i czasami logika wypada z toru, a fabuła sunie dalej na mechu. A widz siedzi i zastanawia się, co się właściwie stało i czy czegoś nie przegapił. Dla jednych to będzie zaleta – bo nie pozwala widzowi złapać oddechu, a dla innych irytująca wada, bo przedstawiona rzecz, że tak powiem, nie trzyma się kupy.

Trzeba przyznać szczerze – mimo trzymających w napięciu wydarzeń, poplątanej fabuły oraz szerokiego wachlarza bohaterów twórcy wcale nie ukrywają, że jest to seria komercyjna. Najprawdopodobniej postanowiono stworzyć produkcję na miarę nowych czasów, czyli taką, w której umieści się wszystko, co dzisiaj modne: mechy, moé, bishounenów (przez ten rok najprawdopodobniej również nieludzko głodzonych), zwichniętą moralność, dyskusyjne przyjaźnie i „braterską miłość” oraz wszelkiej maści drobniejszy fanserwis, tak dla pań, jak i dla panów, czyli do wyboru do koloru: majtki, prysznic, opadający ręcznik, skąpe stroje kąpielowe, intrygujące pozy, w jakich pilotka zasiada za sterami mecha, pasy i kneble… Zrobiono to jednak, doskonale zdając sobie sprawę z poziomu tego typu zagrań, wplatając i często mieszając je z przewrotnym poczuciem humoru. Ten miszmasz wszelkiego rodzaju scen i wątków, pożyczanie nazw z mitologii nordyckiej czy legend arturiańskich, połączenie motywów niemalże fantastycznych z tematyką wojenną i niepodległościową, postawienie tajnej organizacji prowadzącej badania nad geassem obok naukowców, tworzących nową potężną broń dla armii, łączenie smutnego ze śmiesznym oraz wykorzystywanie znanych schematów to właśnie znak firmowy Code Geass R2. Za dobry przykład posłużyłby ostatni odcinek, w którym śmieszność i tragedia łączą się w całkiem zgrabną całość. Nie wymagajmy jednak od czysto komercyjnej serii jakiejś szczególnej głębi – to nie jest tragikomedia, to czysta chęć zabawienia odbiorcy.

Wydaje się, że nawet bohaterowie nie nadążają za kolejnymi zwrotami w fabule, co i rusz zmieniając zdanie, cel i stronę konfliktu. Prowadzi to do pewnej niekonsekwencji, zapominania przez postaci tego, do czego dążyły, a miejscami powtarzania przez danego bohatera jednego i tego samego, co przypominało zdartą płytę. Dziwi Lelouch, wpierw tonem znawcy stwierdzający, że naiwnością ze strony Czarnych Rycerzy było walczyć, skoro z góry byli skazani na przegraną z silniejszym przeciwnikiem, oznajmiający, że świat jest niesprawiedliwy, jakby to było coś oczywistego, który niedługo potem jest zdumiony i oburzony, gdy jego przeciwnik w grze w szachy zastosował brudną zagrywkę. Czasami bohaterowie zdawali się mieć poważny problem z komunikacją międzyludzką. Niekiedy widziałam ich jako te kukiełki na sznureczkach, poruszające się tak, jak reżyser wskaże palcem. Jakby każda postać miała taki wewnętrzny przełącznik wprowadzający ją, gdy potrzeba, w stan „wzniosłej mowy o przyszłości i szczęściu bliźnich” tudzież „dla zwycięstwa zrobię wszystko”, z którego twórcy zbyt często korzystają, pstrykając w tę i we w tę. Jednak wszystkie te przykre wrażenia mają swoje konkretne przyczyny – natłok bohaterów oraz ilość wydarzeń nie pozwalają tak naprawdę zżyć się z jakąkolwiek postacią. Jest tu naprawdę wiele postaci, których potencjał nie został wykorzystany nawet w połowie, chociażby Gino czy C.C. Owszem, tej ostatniej poświęcono relatywnie dużo czasu ekranowego, ale tak naprawdę aktywną rolę odgrywa tylko w wątku związanym z Ragnarökiem, gdy wspominana jest jej przeszłość. W pozostałych odcinkach gra rolę ładnego mebla tudzież elementu fanserwisowo-humorystycznego, a szkoda, bo to postać ciekawa i obdarzona silnym charakterem. Seria cierpi też na syndrom „bohater nie może umrzeć, choćby go zadźgać, poćwiartować i wysypać do krateru czynnego wulkanu”. Mamy więc całą plejadę osób, które ni z tego ni z owego wracają z krainy zmarłych, gdzie teoretycznie powinny się znajdować. Nie radzę się zastanawiać jak i dlaczego.

Trzeba przyznać, że ostatni odcinek tłumaczy sprzeczne zachowanie bohaterów, a także wprowadza ogólną poprawę w linii fabularnej. Ale co z tego, skoro nie zniweluje to ogólnego wrażenia braku ciągłości czy sensowności wydarzeń? Cóż, przynajmniej satysfakcjonująco wytłumaczy to, co się do tego wrażenia przyczyniło. Oczywiście Code Geass nie byłoby Code Geass, gdyby nie zostawiło paru pytań bez odpowiedzi, ale tego można było się spodziewać – fani mają szerokie pole do popisu, jeśli chodzi o interpretację.

Grafika się waha. Raz jest na wysokim poziomie, raz spłaszcza i deformuje niemiłosiernie postaci, jakby parę odcinków było zadaniem domowym praktykantów. Dziwne, zniekształcone twarze straszą nas przez jakiś czas pod koniec serii, na szczęście jednak był to chyba jednorazowy wybryk natury, bo reszta trzyma wysoki poziom. Projekty postaci są, jak poprzednio, stworzone ręką pań z grupy CLAMP, a co za tym idzie, nadal są przeraźliwie wychudzone, długie i mają dziwny gust w kwestii ubrań. Przez większość czasu ładnie to wygląda, szczególnie jeśli się przyzwyczaić. Ja mogę przyznać, że taka kreska mi odpowiada. Jednak czasami stroje, jakie wdziewają nasi bohaterowie, wołają o pomstę do nieba albo wzbudzają w widzu niezdrowe zainteresowanie takimi szczegółami jak „po co mu ten dzyndzel u kapelusika?” lub „czy to są oczka? czy ten ciuch ma oczka?!”. Mam wrażenie, że animacja została poprawiona, oczywiście wnętrza nadal są pieczołowicie szczegółowe, a roślinki jak to roślinki, zielono się w tle przewijają.

W recenzji pierwszej serii pisałam coś o tym, że mechy tak naprawdę to tylko tło i nie zwracają szczególnej uwagi. R2 natomiast postawiło na rozwój fabularny opierający się na „mam silniejszego mecha, to teraz będę wygrywał”. O ile mechy z poprzedniej serii nie rzucały się w oczy, a jako broń spełniały swoją rolę doskonale, o tyle tutaj sztuką byłoby nie zwrócić uwagi na te maszyny. Czerwone, różowe oraz w innych tęczowych i brutalnych dla oczu kolorach i połączeniach tychże zyskują umiejętność latania i rozpleniają się wszędzie, bardzo szybko stając się główną siłą napędową wszelkich walk, przechylając szalę zwycięstwa na tę stronę konfliktu, która aktualnie dysponuje nowszym modelem. Nowe mechy, wyposażone w nowsze gadżety, które rozwalają coraz to większe armie, ku nieodmiennemu zdziwieniu pokonanych (oraz widzów), są na porządku dziennym. W pierwszej serii można było spokojnie skupić się na akcji, a mechy były dodatkiem, tutaj są niezbędne dla fabuły i łatwo się pogubić w ich nazwach i mocy. Nie obyło się oczywiście bez maszyn o kolosalnej sile rażenia zdolnej niszczyć całe zastępy. Już nie taktyka się liczy, ale jakiej wielkości działo ma mech.

Openingi są lepsze od tych z pierwszej serii – teraz można wysłuchać utworu więcej niż raz. Są dynamiczne, żywsze i mają wyraźniejszą melodię. Endingi są oczywiście spokojniejsze, ale równie ładne, niemniej jednak i jedne i drugie są po prostu dobre, niekoniecznie wyjątkowe. Sama ścieżka dźwiękowa jest porównywalna do wcześniejszej – ma podobne utwory i podobnie podkreśla to, co się dzieje na ekranie. Idealnie uzupełnia patos wydarzeń, przerysowane gesty bohaterów czy ich wściekłą mimikę. Usłyszymy też o wiele delikatniejsze utwory znanej już z poprzedniej części Hitomi, towarzyszące zwykle smutniejszym, ale ważnym momentom, w których w bohaterze odzywają się bardziej ludzkie uczucia związane z jego najbliższymi, jego własnym poczuciem winy czy podejmowaną właśnie niełatwą decyzją. Oprócz tych ostatnich i może jeszcze kilku, ścieżka dźwiękowa raczej nie nadaje się do słuchania osobno, ale naprawdę znakomicie sprawdza się jako uzupełnienie przedstawionych obrazów.

Głównym problemem R2 jest nadmiar wydarzeń, zgubienie wśród nich logiki i postawienie na wybuchowość oraz maksymalne zaskakiwanie widza. Zbyt wiele próbowano zmieścić w zbyt małej ilości czasu, doprowadzając do niesamowitej kondensacji wydarzeń i tym samym wrażenia absurdalności. Postaci stają się bez wyrazu i nie pomaga im nawet przesadne wymachiwanie rękami, patetyczna muzyka czy znakomita modulacja głosu seiyuu z Junem Fukuyamą na czele. Oczywiście zawsze pozostaje uniwersalne rozwiązanie, które przez wielu zostało zapewne zastosowane już na samym początku – odbieranie serii jako po prostu bardzo dobrej komedii. Zabierając się za R2, należy pamiętać, że jest to produkcja czysto rozrywkowa. Rok temu twórcy znieśli złote jajo, a teraz je polerują, inkrustują i posypują brokatem. Pozostaje zadać sobie pytanie, czy podobają się nam takie naćkane cacka.

Recenzja z www.anime.tanuki.pl

Anime świetne, kreska nawet nawet, fabuła super. Jak narazie jedyne anime z mechami które przypadło mi do gustu. Jedno z lepszych anime które oglądałem. Naprawde zachęcam do obejrzenia w wolnym czasie bo naprawde warto.


http://img207.imageshack.us/img207/2815/sig2zk3.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.strazrepki.pun.pl www.chomik.pun.pl www.neuroshima-pbf.pun.pl www.harem-rom.pun.pl www.dbfoture.pun.pl